Pfeil z powrotem Trennstrich
       
 

Profilaktyka i zdrowie
Chemia w jedzeniu: wstrząsający raport NIK

Przeciętny Polak spożywa w ciągu roku ponad dwa kilogramy dodatków do żywności, czyli różnego rodzaju "E" – wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli Nadzór nad stosowaniem dodatków do żywności. Okazuje się, że w naszym kraju brak właściwego nadzoru nad stosowaniem dodatków do żywności (konserwantów, przeciwutleniaczy, emulgatorów, wzmacniaczy smaku itd.).

W Polsce, podobnie jak w innych krajach rozwiniętych, żywność przetworzona w warunkach przemysłowych, zawierająca substancje dodatkowe, stanowi około 70% diety statystycznego obywatela. Na zlecenie NIK i w oparciu o dostarczone przez nią dane opracowano przykładową dietę na jeden dzień, składającą się z pięciu posiłków. Okazało się (przy założeniu, że zupę i drugie danie konsument przygotowuje samodzielnie w domu), że w przygotowanych z zakupionych w sklepach produktów daniach konsument spożyłby w ciągu jednego dnia aż 85 różnych substancji dodatkowych! Jeśli obiad składa się z gotowych potraw kupionych w sklepie, dodatków spożytych w ciągu dnia jest o wiele więcej.

Przeciętny Polak zjada aż dwa kilogramy dodatków do żywności w ciągu roku. Dzieci przekraczają normy spożycia substancji tego typu o ponad 500%!

Wnioski z kontroli NIK, która objęła lata 2016-2917 do początku 2018 roku, zatrważają: w Polsce w zasadzie nie istnieje system kontroli dodatków do żywności. Dzienne limity spożycia określono w stosunku do 200 z 330 ulepszaczy, jakie wyszczególniła swego czasu Bruksela. Nikt zresztą tego w Polsce nie sprawdza. Liczba emulgatorów zawartych w kiełbasie może sięgać dwudziestu, w gotowej sałatce warzywnej może ich być nawet dwanaście. Najwięcej dodatków zawierają słodkości, od ciastek i lodów po napoje. Dlatego też właśnie dzieci narażone są szczególnie na szkodliwy nadmiar i interakcje różnych dodatków do żywności.

"Prowadzone przez skontrolowane inspekcje (Inspekcje Sanitarne, Inspekcję Handlową i Inspektorat Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych) badania laboratoryjne próbek żywności ograniczały się do wybranych substancji dodatkowych, głównie z grupy substancji konserwujących i barwników. Żadna z Inspekcji nie analizowała zawartości wszystkich dodatków obecnych w danej próbce żywności. Zwykle wskazywano do badań jedną substancję dodatkową i analizowano ją pod kątem ustalonego dla niej limitu w danym produkcie. Inne dodatki obecne w tym produkcie w ogóle nie były weryfikowane" – czytamy w raporcie NIK. I dalej: "Tymczasem niektóre substancje dodane do jednego produktu, w połączeniu z innym artykułem spożywczym nie będą dla człowieka neutralne. Substancja nieszkodliwa samodzielnie może się nią stać w reakcji z inną, tworząc zagrożenie dla zdrowia".

Choć żywność od lat jest faszerowana różnymi substancjami dodatkowymi, polskie organy odpowiedzialne za jej bezpieczeństwo oraz za zdrowie publiczne (w tym Sanepid) nie prowadziły obserwacji ani oceny ryzyka związanego tak z kumulacją różnorakich dodatków w produktach spożywczych, jak i możliwymi interakcjami z innymi składnikami diety albo na przykład z lekami. Nikt nie sprawdza, czy dodatki do żywności nie sumują się w toksyczną dla organizmu mieszankę ani też, jak rozmaite chemiczne substancje dopuszczone do stosowania w przemyśle spożywczym wpływają np. na organizmy dzieci.

Tymczasem NIK podkreśla, że zwiększają one ryzyko powstania alergii, astmy, kamieni nerkowych, nowotworów i wielu innych chorób.

(Źródło: innpoland.pl, tvn24.bis.pl)